01 lutego 2011

Kompania - część 1

Światło w wagonie ledwo rozświetlało mrok. Dodatkowo przytłumiane było przez natłok ludzi obecnych w środku. Tam gdzie już docierał promyk światła towarzyszyły mu długie cienie ludzkich sylwetek. Całość nadawała całemu przedziałowi jeszcze bardziej klaustrofobicznego charakteru. Całość dopełniał wszędobylski smród potu i smaru do broni. Broni było równie dużo co samych postaci. Przeważały karabinki radzieckiej produkcji, które w swej żywotności przeżywały nawet karaluchy. W takich warunkach służyła kompania kolejowa. Był to dziwny twór w jeszcze dziwniejszych czasach, ot kolejna błyskotliwa propozycja decydentów z Warszawy. Koszty utrzymania i samowystarczalności kompanii, były tak wysokie, że w normalnym świecie nikt by takiego tematu nie podjął. Jednakże nie przyszło nam żyć w normalnym świecie. Każdy z nas w swej młodości miał do czynienia z różnymi wizjami świata po zagładzie. Zawsze było bardziej lub mniej kolorowo lecz jak zwykle rzeczywistość prześcignęła nawet najbardziej rozbuchaną wizję scenarzystów z Hollywood. Nikt nie spodziewał się tego w jaki sposób i kto nas tak załatwi. Szczerze to tu w Polsce do końca i tak nawet nie wiedzieliśmy kto nas tak załatwił. Straciliśmy słuch i oczy przy masowym ataku hakerskim na Europę, później to już tylko obserwowaliśmy wybuchające pociski nad naszymi głowami. Chociaż prowincjonalność Polski uratowała nam życie... Zachód oberwało się bronią A, Wschód bronią C, nam z tej wesołej wyliczanki trafiła się literka B jak biologiczna. Dzięki temu oprócz zniszczeń jakie dokonała broń konwencjonalna nie ponieśliśmy zbyt wielkich strat, choć z drugiej strony nie przyszłoby nam się teraz babrać w tym gównie. Zaczęło się niewinnie jakieś zachorowania, podwyższona gorączka, nikt na to w szpitalach nie zwracał uwagi. Urwane kończyny, skażenia promieniowaniem, które nadchodziło z Zachodu to były wyzwania dla naszych fleczerów, a nie jakiś tam katarek i temperaturka. Gdyby nie te mądre głowy ze szpitala wojskowego na Szaserów to może udałoby się uratować prawobrzeżną Warszawa... a tak... sraka. Cud, że przedmieścia zdążyli ewakuować.
- O czym tak myślisz Staszek?
- Co? Znaczy się słucham panie Kapralu? - głos wyrwał mnie z zadumy.
- Pytałem o czym myślisz?
- A... o... o Epidemii.
Kapral był wyjątkowym człowiekiem, był młodszy ode mnie, praktycznie od małego miał styczność z bronią, co sprawiało, że działał szybciej niż każdy z nas. Morderczo szybko.
- Epidemia mówisz... - czasem mnie zastanawiało czy cechą wszystkich kaprali było to, że są niscy - szkoda gadać Staszek wiesz jak jest. Albo my albo oni.
Kapral wyjął spod przetartej kamizelki, mocno zmiętoszonego papierosa i wsadził go do ust po czym powoli odpalił zapałką.
- A nie myśli Kapral czasem... no wiesz o tym wszystkim co się stało?
- Cholernie często Staszek... cholernie często.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz