28 lutego 2011

Kompania - część 4

Woda... po całej mojej twarzy spływała woda. Gdy nagle otworzyłem oczy zobaczyłem twarz Kaprala.  Wciąż znajdowaliśmy się w elektrowni, podczas gdy byłem nieprzytomny reszcie mojej drużyny udało się znaleźć dogodne miejsce do obrony. Widziałem kilka przewróconych szafek służących za prowizoryczną barykadę, ślepy korytarz który ułatwiał nam obronę ale sprawiał, że walczyć możemy tylko do śmierci, nie było drogi ucieczki, chłopaków rozstawionych po kątach, ukrywających się w mroku i wyczekujących wroga. Znałem Kaprala na tyle, że wiem, że nie zdecydowałby się na taką formę obrony gdyby nie był pewien, że nie jesteśmy w stanie pomóc Jedynce i że nie przedostaniemy się do pociągów. Jedyną szansą w takim wypadku było przygotowanie obrony i liczenie na to, że pluton kapitana Kijaka przybędzie z odsieczą.
- Ok? - zapytał Kapral.
Przytaknąłem tylko głową, wykorzystałem chwilę wytchnienia żeby sprawdzić swój stan. Głowa pulsowała mi jakby zaraz miała wybuchnąć, z czoła obficie lala się krew i gdyby nie pomoc Franka - naszego medyka, który założył mi opatrunek mogło by być ze mną znacznie gorzej. Ten tubylec to musiał być kawał chłopa skoro potraktował mnie jak szmacianą lalkę. Na tym kończyły się obrażenia mojego ciała, jednakże radiostacja, którą miałem na plecach szlag trafił. Skupiła się na niej cała siła uderzenia tubylca gdy wskoczył na me plecy.
- Chwile tu zostaniemy - odezwał się Kapral - sprawdź sprzęt i odpocznij. Jak będziesz potrzebny to Cię zawołam.
Kapral po chwili ociężale wstał i ruszył w stronę barykady. Nie pytał o radiostację więc wiedział o jej stanie. Wiedział, że wyjdziemy z tego żywi tylko pod warunkiem, że Żelazny Jeden wesprze drużynę Jarocińskiego i zdecyduje się przygotować kontruderzenie i oczyścić całą elektrownie z tubylców. Normalnie nawet nie marzyłbym o tym ale kapitan Kijak był zdolny do tego, on nie wycofywał się... nigdy i póki co zawsze mu się udawało.
Miejsce Kaprala zajął Wierzba Bohdanczuk, syn ukraińskich emigrantów, w kompanii kolejowej służył od niedawna wcześniej był w oddziałach szturmowych. Szturmani jak sami o sobie mówili mieli wydzierać Warszawę metr po metrze z rąk tubylców. I robili to. I płacili za to swoją krwią. W żadnej innej jednostce nie było tak wielu strat jak w oddziałach szturmowych. Służyli tam tylko najbardziej brutalni lub nieprzewidywalni żołnierze, wariaci, którzy uwielbiali igrać ze swoim życiem. Co tam robił Wierzba? Nie mam pojęcia, nie wiem też jak to się stało, że trafił do nas.
- Miałeś farta - zagadał mnie, wyjmując przy okazji zmiętoszonego papierosa - Kapral sam rozwalił tego pekińczyka i wyciągnął cię wprost spod tej hordy, o mało i jego drwali. Gdyby nie to że to Kapral to byś już nie żył... jak on to robi... pieprzony cyborg czy co?
Wzruszyłem ramionami, nie miałem ochoty rozmawiać, skupiłem się na mojej głowie która zaraz miała eksplodować. Wierzbie to nie przeszkadzało, on uwielbiał gadać mógł to robić za nas dwóch. Wyjął drugiego papierosa, którym mnie poczęstował. Rzadko palę ale tym razem skorzystałem z propozycji. Wierzba odpalił mojego i swojego papierosa.
- Ale jesteśmy w gównie. Połowa chłopaków nie ma już amunicji albo jest na ostatnim magazynku. I jeszcze nie mamy już gdzie się wycofać. - kontynuował Bohdanczuk - Ale co tam, jak zginąć to przynajmniej w dobrym humorze.
Bolała mnie głowa, denerwowało mnie to, a jeszcze bardziej wkurzał mnie Wierzba, skąd on brał ten optymizm. Czasami się zastanawiam czy wiedział w jakich czasach przyszło mu żyć. Może był chory psychicznie?
- Staszek, żyjesz? - Wierzba w końcu zorientował się, że już od dłuższego czasu go nie słuchałem.
- Jestem, łeb mnie... ledwo żyje.
- Spokojnie. Masz. - z kieszeni znoszonej kurtki Wierzba wyciągnął jakieś tabletki - To leki od mojej babki. Ukraińskie. Cholernie mocne. Nie pytaj skąd je mam.
Nie miałem nawet zamiaru pytać szybko połknąłem jedną tabletkę. Miała intensywny gorzki smak, który jeszcze godzinami utrzymywał mi się w ustach. Wierzba się uśmiechnął. Zawsze sprawiało mu sporo satysfakcji gdy komuś wcisnął swoje ruskie farmaceutyki.
- Wierzba jak tam nasza drużyna?
- Wszyscy są w porządku, jedynie ty dostałeś. Gorzej chyba jednak z Jedynką i Dwójką co?
- Nie wiem... wiesz... z Dwójką szybko straciliśmy kontakt.
- Cholera... to pewnie mocno dostali.
Dotarło do nas echo wystrzałów, znów coś zaczęło się dziać, ciężko jednak było określić gdzie dokładnie toczyła się walka.
- Myślisz, że to Kijak? - zapytałem.
- Pewnie tak. Wiesz przecież, że on nie odpuszcza.
- Wierzba, choć pójdziesz z Białym na patrol. Sprawdzicie najbliższe korytarze - krzyknął do nas Kapral.
Wierzba przytaknął głową i ruszył w kierunku Kaprala, chwile później pojawił się przy nim niski, szczurowaty chłopak z aparycją godną przeciętnego goblina. To był Biały, razem z Wierzbą stanowili parę naszych czujek i zwiadowców w drużynie. Obaj sprawdzili broń i przeskoczyli barykadę niknąc w mroku. Ja w końcu też wstałem i zająłem miejsce Białego na barykadzie. O dziwo nie bolała mnie już głowa, tabletki od Wierzby zaczęły działać zaskakująco szybko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz